Haynt iz Purim, morgn iz oys, git uns a groshen und varft uns aroys!
"Haynt iz Purim, morgn iz oys" ("Dziś jest Purim, jutro nieznane") - te słowa żydowskiej piosenki dobrze oddają zmienne koleje losu narodu wybranego na przestrzeni wieków i pasują do ich filozofii życiowej. Nie inaczej było w naszej Drzewicy. Ale po kolei...
Na stronie tej została wykorzystana praca pod tym samym tytułem napisana przez Ryszarda Bogatka, oparta z kolei na wspomnieniach Leszka Pierścińskiego "Drzewiccy Żydzi", "Dekanacie opoczyńskim" ks. Jana Wiśniewskiego, własnych materiałach oraz innych dokumentach.
Zacytowano również fragmenty opowiadania "A Two Step Journey to Hell" Svena Sonnenberga, który przeżył drzewickie getto.
W tle słychać (o ile przeglądarka odtwarza ten plik dźwiękowy) radosną piesń w wyk. Kapelye z okazji swięta Purim przypominającym udaremnienie planów perskiego dostojnika Hamana, który chciał zgładzić Żydów (ten fakt jest opisany w "Księdze Estery"). Obchodzenie święta ma uświadamiać Żydom, że zły los (hebr. purim - losy) może się odmienić w dobry.
W przewodniku “Żydowskie ślady w województwie radomskim” autor Adam Penkalla podaje: “Zakaz osadnictwa żydowskiego w Drzewicy był do roku 1862. Pomimo tego nieliczne rodziny żydowskie zamieszkiwały Drzewicę już od I połowy XVIII wieku.”
W 1765 roku funkcjonował w Drzewicy przykahałek (niesamodzielna żydowska jednostka administracyjna). Na pewno większy przypływ Żydów nastąpił po roku 1766, kiedy to Filip Nereusz Szaniawski, starosta kąkolewnicki, właściciel Drzewicy, uzyskał od króla Stanisława Augusta Poniatowskiego przywilej (12.12.1766) na założenie konfraterni czyli “Cechów Rzemieślników Cudzoziemców” różnego fachu. Przybyli wówczas między innymi do Drzewicy Turcy i Ormianie (przypuszczać należy, że byli żydowscy emigranci z tych państw). Ksiądz Jan Wiśniewski w monografii “Dekanat opoczyński” wydanej w 1913 roku pisze: “W 1820 roku miasto (Drzewica) składało się z 5 murowanych i 54 drewnianych domów, zamieszkałych przez 254 chrześcijan i 77 Żydów”. “Już od 1838 roku Żydzi prowadzili zabiegi o utworzenie Okręgu Bożniczego, czyli parafii żydowskiej w Drzewicy. W ich imieniu Dawid Zameczkowski, mieszkaniec Drzewicy, zwracał się do Rządu Guberni Sandomierskiej z prośbą o utworzenie Dozoru Bożniczego w Drzewicy. W pismach tych była także prośba, by do Drzewicy dołączyć miasto Gielniów i Odrzywół. Utworzenie tego okręgu Zameczkowski motywował tym, że zarówno Drzewica, jak dwa pozostałe miasta mają zbyt uciążliwą i długą podróż do Opoczna, by tam dokonywać wpłat podatków i wypełniać obrzędy religijne. W samym zaś mieście Drzewicy w 1838 roku było 50 rodzin starozakonnych. W 1840 roku rząd gubernialny w Sandomierzu nakazał utworzyć w Drzewicy Dozór Bóżniczy. Plac pod bożnicę i kirkut Żydzi wykupili od miejscowego dziedzica – barona Reiskiego. Do nowo powstałego Okręgu Bóżniczego miało należeć 3 miasta i 33 wsie; miasto: Drzewica, Gielniów i Odrzywół; wsie: Bieliny, Brudzewice, Brzustowiec, Dąbrówka, Domaszno, Gawęda, Gapinów, Jelnia, Kamienna Wola, Kłonna, Kuligowiec, Kuźnice Drzewickie, Krzczonów, Łęgonice, Myślakowice, Mroczków, Ossa, Poświętne, Różanna, Rozwady, Radzice, Snarki, Świerczyna, Strzyżów, Studzianna, Trzeszkowice, Wywóz, Wólki, Wysokin, Zakościele, Zychorzyn, Żardki Duże, Żardki Małe. Okręg miał liczyć 464 wiernych, w tym 235 mężczyzn i 229 kobiet. (...) Miasto w 1852 roku było zamieszkane przez trzy narodowości, tj.: polską – 342; żydowską – 328; niemiecką – 2. Podobnie przedstawiała się sytuacja wyznaniowa: katolików było 342, starozakonnych – 328, ewangelików – 2 (...)
Mapa dóbr drzewickich z 20 czerwca 1836 roku dokładnie ukazuje zabudowania żydowskie nad rzeką Drzewiczką (po prawej stronie) i zabudowę wokół Rynku Żydowskiego.
“W II połowie XIX wieku wzrosła liczba ludności żydowskiej. W 1860 roku już w samej Drzewicy było 212 mężczyzn i 216 kobiet, co w sumie dawało 428 osób starozakonnych. Pomimo oporu, jaki stawiał Gielniów i gmina Ossa, w 1866 roku istniał w Drzewicy Okręg Bóżniczy posiadający odpowiednie budowle, tj.: bóżnicę, łaźnię i koszernię, szkołę oraz kirkut (...)
Jednak pod koniec wieku przyrost naturalny gwałtownie spadł. Przyczyną mogła być epidemia cholery, która dotknęła również mieszkańców okolicznych osad. Nie było natomiast większych zmian w zawieraniu małżeństw oraz urodzeń, o czym możemy się przekonać z danych ksiąg metrykalnych wyznań niechrześcijańskich, podanych w tabeli.”
Przyrost gminy żydowskiej w drugiej połowie XIX wieku
Rok |
Małżeństwa |
Urodzenia |
Zgony |
Przyrost |
1867 |
5 |
41 |
21 |
20 |
1885 |
9 |
40 |
19 |
21 |
1889 |
20 |
65 |
24 |
41 |
1894 |
12 |
52 |
51 |
1 |
Źródło: Zbiór prywatny Ryszarda Bogatka
Pomimo spadku przyrostu naturalnego Żydów, w wykazie zawodów z 1860 roku czytamy, że był tylko 1 duchowny rzymsko-katolicki natomiast kapłanów starozakonnych było 3. Nic dziwnego, skoro już w roku 1881 w Drzewicy było 77 domów i 1190 mieszkańców (w tym 488 katolików i 702 żydów). Według wykazu sporządzonego na 1 stycznia 1938 r. w Drzewicy mieszkało 1138 Żydów. Był to znaczny spadek w porównaniu do 1933 r. kiedy to, według danych starostwa, w Drzewicy zamieszkiwało 1660 Żydów.
Drzewica posiadała wówczas 7 ulic: Studziańską, Warszawską, Mostową, Górną, Żelazną, Zakościele, Przedmieście, Rynek Katolicki i Rynek Żydowski. Oba rynki były centrum Drzewicy. Drogi nie były brukowane. Jedynie Rynek Katolicki był całkowicie brukowany. Drzewiccy Żydzi byli zróżnicowani pod względem majątkowym. Obok nielicznej grupy – właścicieli kamienic oraz niektórych kupców żyjących w dostatku, przytłaczająca większość ludności żyła w biedzie. Mieszkali w zwartej enklawie przy Rynku Żydowskim i przy Rynku Katolickim w zachodniej i północnej jego części, jak również wzdłuż lewego biegu rzeki Drzewiczki. W latach 30 ubiegłego wieku zasiedlili również częściowo południową stronę Rynku Katolickiego oraz część południową i północną Placu Kościuszki.
SYNAGOGA
Żydzi w Drzewicy, jak w każdym innym mieście czy osadzie, byli nacją zorganizowaną. Posiadali własną gminę zarządzaną przez Radę Starszych oraz świątynię – synagogę potocznie zwaną bóżnicą, z rabinem i grupą chasydów. Drzewicka bóżnica stała przy drodze w południowej stronie Rynku Żydowskiego (...). Nie była tak okazała, jak w niektórych miastach, np. w sąsiedniej Przysusze. Jej resztki przetrwały do lat siedemdziesiątych XX w.
Żydzi religię traktowali jako źródło nadziei i radości. Najważniejszym świętem żydowskim był szabas, nazwany w judaizmie świętym dniem. Rozpoczynał się o zachodzie w piątek i trwał do zachodu słońca w sobotę. Pierwszym świętem nakazanym po szabasie było święto Paschy (Pesach) obchodzone w marcu – kwietniu na pamiątkę ocalenia Izraelitów z niewoli egipskiej. Wielkie Dni rozpoczynał Rosz ha-Szana (Nowy Rok), obchodzony na przełomie września i października. Tydzień później Jom Kippur (Dzień Pojednania), który według tradycji przypominał stworzenie świata oraz dzień sądu. Święto rozpoczynało trąbienie rogu, który wzywał wiernych do pokuty (stąd święto trąbek). W kilka dni po święcie trąbek rozpoczynało się Święto Kuczek (Sukkot). W specjalnie przygotowanych szałasach z trzciny modlili się, spożywali posiłek a nawet spali, miało to przypominać im o niewygodach przodków w drodze do Ziemi Obiecanej. Szałasy te stały na placu rynku żydowskiego oraz w pobliżu miejsca zamieszkania Żydów.
MYKWA
Jednym z obiektów synagogalnych była mykwa (łaźnia). Miała ona szczególne znaczenie dla ludności wyznania mojżeszowego. Kąpiel przed szabasem była obowiązkiem rytualnym, ale niewątpliwie przyczyniała się także do podniesienia stanu higienicznego mieszkańców, z których znaczna część żyła w trudnych warunkach, w ciasnych domach bez bieżącej wody i kanalizacji. Drzewicka mykwa znajdowała się z tyłu za bożnicą, nad samą rzeką, do której odprowadzane były ścieki z tej żydowskiej łaźni.
KIRKUT
Miejscem żydowskich pochówków był kirkut. Cmentarz podobnie jak bożnica warunkował funkcjonowanie gminy wyznaniowej. Podstawą jego powstania był przywilej nadany Żydom przez właściciela miejscowości. Był to wykup placu pod kirkut. Plac ten wykupili już w 1840 roku. Żydowski cmentarz usytuowany był w pobliżu cmentarza katolickiego w kierunku południowo-zachodnim, ogrodzony był kamiennym murem. Dziś nie sposób dociec, jaką zajmował powierzchnię. Skutki wojennej i powojennej dewastacji mechanicznej i naturalnej, uniemożliwiają odtworzenie układu przestrzennego. Nie wiadomo, jak przebiegała sieć drożna, a gdzie były granice cmentarza, czy praktykowano rzędowe lokowanie pochówków, czy stosowano podział na kwaterę męską i kobiecą. Zamożniejsi Żydzi stawiali swoim bliskim nagrobki – macewy, kamienne prostokątne płyty, najczęściej zaokrąglone u góry stojące pionowo, ozdobione ornamentem roślinnym – geometrycznym, zwierzęcym, tradycyjną dla Żydów aszkenazyjskich symboliką nagrobną, wykonaną techniką reliefu.
Kirkut (cmentarz żydowski) – tak wyglądał przed zniszczeniem
Tak wyglądał kirkut po zakończeniu wojny
Na kirkucie drzewickim nie zachowała się żadna macewa, nie ma nawet śladu po murze cmentarnym.
JĘZYK
Żydzi posługiwali się językiem jidisz. Jidysz (dosłownie: "żydowski" – od pierwotnego określenia w tym języku "jidisz-tajcz" - "żydowski niemiecki") Jest to język Żydów aszkenazyjskich, powstały ok. X wieku w południowych Niemczech na bazie dialektu średnio-wysokoniemieckiego z dodatkiem elementów hebrajskich, słowiańskich i romańskich.
Od XIII wieku rozpoczęły się stopniowe migracje Żydów na tereny słowiańskie. Głównie do Czech, Polski, a z czasem i dalej na wschód, w wyniku których, jak i kontaktów handlowych, jidysz zaczął absorbować elementy słowiańskie, mające duży wpływ na jego ostateczny kształt.
Język ten tradycyjnie zapisywany był (i jest bo językiem jidisz obecnie posługuje się 3-4 miliony Żydów, głównie w USA, Izraelu, Rosji, Ukrainie, Białorusi) alfabetem hebrajskim.
Przykładowe słówka w jidisz (zapisane fonetycznie po polsku):
Tak - jo
Nie - nejn
Dziękuję - a dank ojch
Nie ma za co - niszto far wos
Proszę - bite
Przepraszam - antszuldikt
Dzień dobry - a gut morgn
Do zobaczenia - cum wider zejen
Dobranoc - a gute nacht
Nie rozumiem - Ich farsztej niszt
Jak się nazywasz? - Wi ejst ir?
WŁADZE GMINY ŻYDOWSKIEJ W DRZEWICY
Zachowały się odbitki pieczęci żydowskiej z 1913 roku z napisem rosyjskim: “BOŻN. DOZÓR OKRĘGU DRZEWICKIEGO POWIAT OPOCZYŃSKI” świadczące o samodzielności gminy oraz dokument z 1914 roku z nadrukiem z języku rosyjskim: “RABIN DRZEWICKIEGO OKRĘGU OPOCZYŃSKIEGO POWIATU RADOMSKIEJ GUBERNI”. Tak więc, pomimo zaboru rosyjskiego, Żydzi zachowali swoją samodzielność a rabin miał do korespondencji i wystawiania dokumentów papier z ozdobnym nadrukiem.
Z tych czasów zachowały się także odbitki pieczęci urzędnika Gminy Drzewica z napisem (w przetłumaczeniu): “URZĘDNIK CYWILNY WYZNAŃ NIECHRZEŚCIJAŃSKICH GMINA DRZEWICA POWIAT OPOCZYŃSKI”. Pieczęcią tą sygnowane były dokumenty żydowskich narodzin, ślubów i zgonów.
Pieczęć Urzędnika Cywilnego Wyznań Niechrześcijańskich Gminy Drzewica Powiatu Opoczyńskiego z tego samego okresu (ze zbiorów prywatnych R. Bogatka) |
Pieczęć imienna rabina z Drzewicy |
Pieczęć Gminy Żydowskiej z 1913 r. (ze zbiorów prywatnych R. Bogatka)
POGROM ŻYDÓW W 1915 R.
Rok 1915 przyniósł drzewickim Żydom dotkliwe szkody. 15 maja tegoż roku, w godzinach południowych, nadjechał do Drzewicy, w ślad za cofającym się wojskiem carskim, austriacki patrol konny. Żydzi, którzy kolejnego zaborcę powitali jak wyzwoliciela, w ukłonach zapewniali, o swojej lojalności, a zapytani o oddziały carskie, udzielili, prawdziwej zresztą, odpowiedzi, że w Drzewicy jest spokojnie i bezpiecznie. Po takim zapewnieniu, patrol odjechał, a po niedługim czasie wkroczyły wojska austriackie, zatrzymując się na rynku. W pewnej chwili od strony kościoła padło kilka strzałów. Zabity został koń pod dosiadającym go wysokim rangą oficerem austriackim. Inna kula śmiertelnie ugodziła Jakuba Wiktorowicza z Augustowa. Austriacy oddali kilka strzałów w stronę kościoła, po czym wyprowadzili mieszkańców z okolicznych domów na rynek i postawili ultimatum – albo zostaną ujawnieni strzelający, albo zostaną rozstrzelani wszyscy Polacy. Ktoś odważny i sprytny pobiegł do dworu i przedstawił sytuację baronowi Arturowi Reiskiemu. W międzyczasie, kościelny udał się za mur cmentarny kościoła i zauważył ślady kopyt końskich, kilka łusek karabinowych, lance i papachę kozacką. powiedział o tym baronowi Reiskiemu, a ten w języku niemieckim wyjaśnił pochodzenie strzałów i pokazał dowody. Austriacy obejrzawszy ślady kozackie, rozsierdzeni na Żydów za kłamliwą informację nakazali im wytoczyć ze sklepów beczki z naftą i olejem i oblać swoje domy. Podpalone przez Austriaków drewniane budynki spłonęły doszczętnie przenosząc ogień na kryte gontem kilkanaście murowanych domów, w tym również na mykwę. Spłonęły wówczas także zabudowania państwa Waśkiewiczów. Z dymem poszły niemal wszystkie żydowskie budynki w rynku oraz nad rzeką. Żydzi w niedługim okresie usunęli szkody spowodowane przez pożar.
Spalone osiedle żydowskie. Po lewej stronie – spalona mykwa. Widok od strony Drzewiczki
(ze zbiorów prywatnych R. Bogatka).
To samo osiedle od wewnątrz. W głębi ruiny zamku
(ze zbiorów prywatnych R. Bogatka).
W roku 1920 Rynek Katolicki Polacy nazwali Placem im. Józefa Piłsudskiego. Żydzi niechcąc być gorsi, nazwali swój rynek Placem im. Berka Joselewicza. Był to ich bohater narodowy, pułkownik Wojska Polskiego, biorący udział w Insurekcji Kościuszkowskiej. Zginął podczas potyczki z Austriakami pod Kockiem w 1809 r. (była to dobrze przygotowana zasadzka na jego oddział – stąd powstało powiedzenie: “Leży, jak Berek pod Kockiem” – przyp. S.K.)
HANDEL I USŁUGI RZEMIEŚLNICZE ŻYDÓW
Żydzi w Drzewicy zajmowali się głównie handlem i usługami rzemieślniczymi. Rolnictwem się nie trudnili, ponieważ przez kilka stuleci nie mieli prawa posiadania ziemi, stąd też nie wykształcili zainteresowania tym zawodem. W fabryce nie pracowali. Prowadzili kilkanaście sklepów różnych branż. W tym cztery piekarnie, cztery sklepy z mięsem, nazywane jatkami, duży sklep żelazny, monopolowy, nasienniczy, bławatny itd. W sklepach spożywczych, a tych było najwięcej, można było kupić wiele towarów, nie tylko spożywczych. Jeden galanteryjny, Izaaka Majego, zasługiwał na szczególną uwagę. Można tam było kupić prawie wszystko (...)
Poza popularnymi usługami rzemieślniczymi jak: kowalstwo, szewstwo, krawiectwo męskie, cholewkarstwo, blacharstwo, malarstwo pokojowe, dekarstwo, czapnictwo, szklarstwo itd. prowadzili również: farbowanie i gręplowanie wełny, obróbkę prosa i gryki na kaszę, tłoczenie oleju z nasion lnu i rzepaku itp. Była również żydowska, jedyna w okolicy, wytwórnia wód gazowych i kwasu chlebowego, duży młyn wodno-elektryczny nad Drzewiczką, na końcu dzisiejszej ulicy Słowackiego. Młyn ten nabyli Josek i Łaja Zameczkowscy od Mieczysława Biskupskiego w 1935 roku. Nabyli oni również sporą połać lasu, leżącego na północnych obrzeżach drzewickich gruntów. Ten żydowski las nazywano “Parchowcem” (nazwa przetrwała do dzisiaj), ponieważ pogardliwie nazywano Żydów parchami.
Żydzi zajmowali się także transportem. Transport towarów odbywał się wyłącznie taborem konnym. Żydzi do tego celu używali mocnych zaprzęgowych koni i dużych wozów, którymi dostarczali towary do miejscowych sklepów z Radomia, Łodzi a nawet z Warszawy.
I tak przez ponad półtora wieku Żydzi żyli w zgodzie z katolicką częścią drzewickiej społeczności. Wzajemnie sobie potrzebni, chociaż nie zawsze sobie życzliwi.
Pieczęć Gminy Drzewica z napisem: “Urzędnik Stanu Cywilnego Wyznania Mojżeszowego Okręg Drzewica”
na akcie urodzenia wystawionym w roku 1931
(ze zbiorów prywatnych R. Bogatka)
Pieczęć żydowska z napisem: “RABIN IZRAELICKIEJ GMINY DRZEWICA”
na dokumencie małżeństwa wystawionym 1 lutego 1936 r. Dokument podpisał ówczesny rabin Berek Sochaczewski
(ze zbiorów prywatnych R. Bogatka).
Na odwrocie pamiątkowego zdjęcia szkolnego wykonanego 28 maja 1933 roku widnieją autografy uczniów oddziału V,
wśród nich wiele nazwisk żydowskich.
GETTO I DEPORTACJA ŻYDÓW
Nasilające się w latach trzydziestych ruch antysemickie w zachodniej Europie – szczególnie w hitlerowskich Niemczech udzielały się również polskim nacjonalistom, zorganizowanym w ówczesnej partii Stronnictwo Narodowe. Drzewiccy Żydzi byli również niepokojeni przez nieprzyjaznych im miejscowych aktywistów Stronnictwa, ale nie były to ekscesy zagrażające życiu, zdrowiu lub żydowskiemu mieniu.
Kilku zamożniejszych drzewickich Żydów opuściło dotychczasową ojczyznę i wyjechało w nieznane, prawdopodobnie do Palestyny i USA. Pozostałych nie było stać na taką podróż. Zostali w Drzewicy w oczekiwaniu na spełnienie losu.
Wkroczenie wojsk niemieckich i pierwsze miesiące okupacji nie przyniosły negatywnych doznań. Ale już wiosna roku czterdziestego zaczęła się antyżydowskimi represjami. Pojawiły się kolorowe plakaty ośmieszające Żydów i zniechęcające do korzystania z ich usług. Wkrótce zakazano Żydom handlu i prowadzenia sklepów. Potem zamknięto bożnicę i zakazano publicznych modlitw.
Jesienią duży oddział Wehrmachtu rozlokował się w Drzewicy na kwaterach, zajmując szkołę, budynek poczty i kilkanaście prywatnych, katolickich mieszkań, z których eksmitowano mieszkańców.
Jesień tamtego roku była wyjątkowo słotna. Drzewickie, niczym nie utwardzone ulice, tonęły w błocie. Wówczas Niemcy nakazali Żydom zbudować trotuar z macew wyrywanych z kirkuta. Oczywiście trotuar powstał na długości od posesji pana Waśkiewicza przy wylocie ulicy Mostowej do początku Rynku Kościuszki.
Żaden Żyd jednak nigdy nie postawił stopy na tym chodniku.
Wiosną 1941 roku utworzono getto wysiedlając rodziny żydowskie zamieszkałe na wschód od zachodniej ściany Rynku Piłsudskiego. Zła dotychczas sytuacja mieszkaniowa pogorszyła się znacznie również dlatego, że do Drzewicy napłynęło sporo rodzin żydowskich z większych miast (Łódź, Warszawa), w których represje zaczęły się wcześniej.
W marcu 1941 roku z Płocka przywieziono 200 Żydów a następnie z transportu do Końskich przerzucono do Drzewicy 255. Ponadto przywożono Żydów z Tomaszowa.
Zakazano Żydom opuszczać teren getta, nosić brody, poruszać się grupami po jego terenie. Wprowadzono godzinę policyjną i nakaz noszenia na lewym ramieniu białych opasek z niebieską gwiazdą Dawida. Polacy mogli przechodzić przez teren getta tylko w niezbędnej potrzebie.
Ludność żydowska w getcie znalazła się w dramatycznej sytuacji. Zabrakło środków żywnościowych. Kontakty z okolicznymi wioskami, będącymi dotąd głównymi źródłami żywności, były bardzo utrudnione. Odważniejsi Żydzi, dla zdobycia w okolicy jakichkolwiek produktów żywnościowych, wymykali się z getta pod osłoną nocy.
W maju czterdziestego pierwszego, jadący autem osobowym opoczyńscy gestapowcy (Gestapo - skrót od Geheime Staatspolizei), napotkali w okolicy “zdroju” gromadkę żydowskich dzieci, niosących od strony wsi Werówka drobne ilości żywności. Dzieci zastrzelili – pięcioro w wieku 6-12 lat, a żywność rozdeptali na drodze. W tym samym miesiącu niemieccy żandarmi z Nowego Miasta, przechodząc Rynkiem Kościuszki w stronę fabryki usłyszeli z mieszkania ostatniego domu getta modlących się Żydów. Wkroczyli do mieszkania. Kazali wynieść wszystkie przedmioty kultu na ulicę i zrobili z nich ognisko. Spłonęła Tora, modlitewne płachty, kilkanaście modlitewnych ksiąg i innych drobniejszych przedmiotów kultu. Tego samego lata, ci sami żandarmi zastrzelili na dzisiejszej ulicy 17-go Stycznia żydowskiego upośledzonego umysłowo mężczyznę, niosącego wiadro z wodą ze studni.
Represje nasilały się. Wprowadzili zakaz opuszczania domów w getcie w ciągu całej doby. Do napotkanych przechodniów strzelali bez ostrzeżenia. Zimą czterdziestego drugiego, na podwórzu piekarni Szyslera, zastrzelili siedmiu Starszych z gminy żydowskiej.
Od 1941 roku trwały rozstrzeliwania w getcie żydowskim. Zginęło 65 Żydów.
W getcie szerzył się tyfus i inne choroby zbierające liczne ofiary. Pochówkiem zajmowali się żydowscy policjanci, powołani przez Niemców, noszący urzędowe czapki i drewniane pałki, których dotkliwość często doświadczali na własnych ciałach.
Pieczę nad gettem sprawowali żandarmi z posterunku w Nowym Mieście. Przyjeżdżali do Drzewicy dwukonną bryczką, siejąc popłoch nie tylko wśród Żydów. W czasie ich nieobecności dozór mieli polscy tzw. policjanci granatowi (nazwa od koloru noszonych mundurów) z posterunku w Drzewicy, ale oni nie wyrządzali szkody ani Żydom, ani Polakom.
Ostatni akt Holocaustu (zagłady Żydów) w Drzewicy dokonał się 22-23 października 1942 roku. Przybył wtedy do Drzewicy spory oddział (kilkadziesiąt osób) umundurowanych i cywilnych uzbrojonych hitlerowców. Wszystkich mieszkańców getta wypędzono na rynek. Kilka starszych osób, które nie mogły samodzielnie wyjść z domów zastrzelono na miejscu. Pozostałych około 2000 osób uszeregowano na Rynku B. Joselewicza, którzy pod eskortą Niemców pomaszerowali do Opoczna na stację kolejową a stamtąd zostali wywiezieni do obozu zagłady w Treblince. Dziesięciu zdrowych młodych mężczyzn pozostawiono. Odłączeni Żydzi pod nadzorem Niemców, opróżniali żydowskie mieszkania z pozostawionego mienia. Wartościowsze przedmioty pakowano w celu zarekwirowania, inne palono na ogromnym stosie. Przed ukończeniem penetracji mieszkań, żydowscy robotnicy zbiegli i tym sposobem uratowali życie.
Również kilkunastu Żydów ocaliło swe życie ukrywając się u katolickich rodzin w Drzewicy.
Niedawne getto pozostawiono bez nadzoru na pastwę miejscowych i okolicznych szabrowników, którzy doprowadzili dzieło rabunku do końca. Jeszcze do następnego lata poniewierały się pozostawione, niepotrzebne już nikomu przedmioty i dużo książek zadrukowanych niezrozumiałym pismem. Kilka murowanych domów zasiedlili czasowo wcześniej wysiedleni Polacy z terenu Łodzi i z terenów zabużańskich, którzy uszli przed represjami ukraińskich nacjonalistów. Stare, drewniane rudery rozebrano na opał.
W styczniu 1945 roku, w kilka dni po wyzwoleniu, pojawiło się kilku drzewickich Żydów, którzy przetrwali gehennę. Sprzedawszy żydowskie posesje po swoich pobratymcach, opuścili Drzewicę na zawsze. (Ze wspomnień Leszka Pierścińskiego Drzewiccy Żydzi).
Tak tragicznie kończy się historia drzewickich obywateli wyznania mojżeszowego. Dla upamiętnienia ich życia i tragicznego losu, postawmy im chociaż tę wirtualną tablicę pamiątkową.
W uzupełnieniu wspomnień Leszka Pierścińskiego fragmenty opowiadania Svena Sonneberga, który przeżył Holocaust w getcie drzewickim wraz z matką i siostrą. Czytamy tam między innymi:
“Po wojnie czekaliśmy na ojca w tym przeklętym miejscu, Drzewicy. Z 2000 ludzi tylko 25 usiłowało szukać swoich krewnych. Ci, co uciekli wcześniej i ukrywali się, tak jak mój ojciec nigdy nie powrócili.”
Dla zainteresowanych szczegółami – obszerne fragmenty w języku angielskim:
(...)
After the truck was packed tight it moved out. I do not remember a guard in the back with us. During this few hours drive we passed small villages where people had lined up at the roadside and threw food into the truck. Apparently these were ghettos, which were still in existence along our route. Eventually we ended up in Konskie, a dingy little place. From our stopping point we marched through the middle of town and there was total indifference on the faces of the Polish townspeople, as if our march was the commonest everyday occurrence. We passed through town uneventfully and settled into the march to our destination about twelve miles away. That is how we arrived in Drzewica, the last ghetto before the Jews were taken to the extermination camps, one of which was Treblinka.
Drzewica was the place we stayed for a while. My father cared for his own family, whereas my three uncles and Grandma formed the other part of the family. We got a single room, my uncles a corner of a now empty synagogue. About two thousand people were crammed into a small area in this tiny village with no fences or guards. The perimeter of the ghetto was not even marked except later when typhoid fever kept breaking out. At the first Jewish house on each street a poster would be placed: "DANGER TYPHOID FEVER BEYOND THIS POINT."
The ghetto formed a mini society, with "rich" people, "middle class" people and the destitute. The rich were somehow trading their possessions for food, and that trade moved across the magic invisible ghetto boundary line. The middle class people - artisans and service people - were somehow surviving. The poor and most newcomers to the place like us were starving. This group grew larger by the day. Soon, there was a routine horse-drawn wagon full of the bodies of those who had died from starvation departing every day from the village to the cemetery on the outskirts.
A distinct group was the Chassids. They ran a cheder (a religious school) and prayed incessantly. They tried to maintain a corner of the synagogue and constantly moved books in brown leather covers from one place to another they thought more secure. Their behavior antagonized the rest of the community, and we became especially angry with them during the outbreak of typhoid fever. They would not let a doctor near them, and most dangerously, would not follow the basic rules of hygiene and quarantine.
" If God wants me to die, I will, no matter what is done."
They opposed any action directed to contain the disease. They were also magnets for the German raiders, who came to town periodically. They would seek out a few Chassids and line them up and amuse themselves by testing the sharpness of their bayonets on the beards of those poor devotees of God. When finished, the Germans would argue among themselves whose was the better shave.
Drzewica was slowly starving. Amazingly, people were still preoccupied with trifles and holy rituals were adhered to as much as possible. I remember an older man sitting on the stone steps at the adjacent entrance to our house. He was cutting his fingernails and very methodically collected the shavings on a white cloth. Asked why, he said:
" Don't you know that there is a commandment that requires hair and any other bodily clippings to be properly disposed of?"
After that, I always wondered what I should properly do with my nail clippings.
Apart from the everyday mundane death scenes there were some more dramatic ones. There was a man who lived in an abandoned railway freight car not far from our one-room dwelling. I saw him going about alone; evidently he had no family. His loneliness and the fact that he had a rail car all to himself piqued my interest. One day I saw him sitting with his feet dangling out having a feast from goodies neatly placed on the floor of the car at the entrance. He ostentatiously drank and ate for everybody to see. Two days later I saw the death wagon come by and men carrying the body of the loner out to dump him on top of the already high heap of bodies. I was told that he had traded everything he had for food, ate it all and hung himself.
I have witnessed the slow starvation of my grandmother and uncles. Uncle Ari died of typhoid fever and was carried out with the daily death wagon ride. Uncle Alfred and Magnus starved to death and were one day also taken out to the outskirts cemetery. I was seeing them first getting thin, skeleton like, and then they would become bloated and grotesquely swollen. That is the last image of both of them I have retained. I do not know exactly how Grandma died. One day I was told that she was not with us anymore.(...)
One day a farmer who had no interest in protecting German property (or so it seemed) caught me. His fields were not even adjacent, but here he had caught a Jew obviously stealing German property, and my uncertain status not withstanding, this should do me in. He tied me to his cart with a rope and started dragging me to the nearest German authority. Where would he find one close enough so that I would still be alive after being dragged like this? I did not know. The farmer was driving his horse and I ran behind the cart in terror, stumbling and wiggling trying to free myself. Eventually I was able to scrape the rope against the rough wood of the farm cart and break it. I ran into the nearby bushes and escaped. The bastard gave up looking for me after a while - the head start I had before he could stop the horse and get off the cart made the difference. (...)
They decided that my mother with both of us children would sneak out and Father would join us the following night, since he had learned of two groups being formed for transport. For this to succeed he had to find a "black" policemen and bribe him to let us through. So, in the morning before dawn we sneaked past an "unseeing" black-uniformed policeman, and then hid in the forest for two or three days. Finally we ventured out of the forest. With my mother holding us both by our hands, we walked towards the village. There came a peasant with his horse and carriage. "What are you doing here, Jews? All the rest have gone to the gas. You can dig yourself a grave here. Do you want a shovel"? He drove off laughing. As we got closer to the village we saw a cloud of feathers. That was the result of looting by the hordes of locals - ripping the feather bedding is a necessary step in the search for valuables. We waited outside for one night, and the next day we entered the desolate area that had been the ghetto. Devastation was everywhere - a hurricane would create a scene like this. Belongings and broken furniture lay in the streets, and many windows were smashed. My mother selected a half-caved in house - hopefully no one would claim this one for a while. We went in to hide there, from the elements, since the autumn weather was worsening. It was now November 1942.(...)
Nonetheless my curiosity about all kinds of trades brought me into contact with a local Polish cabinetmaker Ramus living with his family and working in his shop near our hiding place - the abandoned ruin. I would spend a lot of time in his shop helping with whatever he allowed me to do. He also gave us shelter if there was an unexpected raid, especially in winter when it would be difficult to hide in the forest. He did so matter-of-factly with a calm demeanor as if it was the most routine thing. He risked the destruction of his family if not worse by doing this and he knew it. (...)
![]() |
Pisząc o drzewickich Żydach, należy dodać, że byli oni nie tylko ofiarami. Trzeba w tym miejscu wspomnieć wydarzenie ze stycznia 1943 r. zwane "mordem w Drzewicy". Szczegółowo pisał o tym Ryszard Bogatek w Wieściach znad Drzewiczki w numerze 1/53/2005.
W nocy z 22 na 23 stycznia 1943 roku miał miejsce bestialski mord dokonany na działaczach Stronnictwa Narodowego z Drzewicy. Z Oddziału Gwardii Ludowej grupa o nazwie “Lwy” pod dowództwem Żyda Izraela Ajzenmana, której skład stanowili prawie sami Żydzi zbiegli z getta, zamordowała 7 działaczy SN: Augusta Kobylańskiego, współwłaściciela fabryki “Gerlach” (działacz konspiracyjnego Stronnictwa Narodowego i żołnierz NOW-AK), aptekarza Stanisława Makomaskiego, Józefa Staszewskiego, Edwarda, Stanisława i Józefa Suskiewiczów oraz Józefa Pierścińskiego. Egzekucji dokonano strzałami w tył głowy z bardzo bliskiej odległości, niektórym rozbijano głowy kolbami, dla oszczędności amunicji.
Dowódca grupy GL Izrael Ajzenman ps. “Lew”.
Po wojnie przybrał nazwisko
Julian Kaniewski i służył w UB w randze pułkownika.
Mord ten miał podłoże nie tylko polityczne, bowiem sprawcy dokonali także rabunku tego, co wydało im się wartościowe, jak pieniądze, rzeczy osobiste i ubrania. Odbił się on szerokim echem w dokumentach konspiracyjnych polskiego podziemia niepodległościowego (m.in. w raportach Delegatury Rządu na Kraj) i w konspiracyjnej prasie.
A tak przeżyła i przedstawiła to zdarzenie 14-letnia wówczas Krystyna Staszewska będąca świadkiem morderstwa jej ojca.
Na zakończenie, wypadałoby pociągnąć trochę dalej wątek związany z oddziałem GL, który dokonał mordu w Drzewicy. Otóż w lipcu 1943 r. grupa partyzantów kpt. "Toma" z NSZ zorganizowała koło wsi Stefanów (nieistniejąca już wieś koło Przysuchy) na nich zasadzkę. Podali się za partyzantów rozbitego oddziału GL z Lubelszczyzny i - dotarłszy do obozowiska "Lwów" - otworzyli do nich ogień. Dwóm członkom grupy udało się uciec. Nie zlikwidowano również Ajzenmana, ponieważ nie było go w tym czasie. Dzisiaj w tym miejscu, w gęstych zaroślach, znajduje się tablica pamiątkowa ale gloryfikująca "dzielnych partyzantów GL podstępnie zamordowanych przez NSZ". U stóp pomnika znajduje się nawet kilka zniczy, które jacyś wierni symaptycy (?) "Lwów" Izraela Ajzenmana nie tak dawno jeszcze zapalili.